Copyright

All photos and texts are Copyright © Anna Osicka. All rights reserved.


10 lipca 2012

Tajlandia - cz.III wyspa Koh Samet

Teraz już tylko chillout. Z zatłoczonego, brudnego i pełnego spalin Bangkoku przenosimy się na niewielką wyspę Koh Samet, oddaloną od stolicy Tajlandii 200 km na wschód. Samochód zamieniamy na quada i skuter. Drogi są w fatalnym stanie, trudno to w ogóle nazwać drogą, ale za to jest dreszczyk emocji. Przemierzamy wyspę wzdłuż i wszerz. Na północy znajdujemy najdłuższą i najpopularniejszą wśród turustów plażę Hat Kai Saew oraz kilka pomniejszych. To tutaj koncentruje się życie mieszkańców i turystów. Na południu znajdujemy spokój, ciszę i bezludne małe plaże. Życie płynie zupełnie innym rytmem - od wschodu do zachodu słońca, wolniej, luźniej, ciszej... Do snu kołysze nas szum morza, bo domek mamy przy plaży. I  średnie warunki w hotelu nie mają znaczenia, jest ten szum!
Jest pora deszczowa, ale okazuje się, że w Koh Samet jest to praktycznie nieodczuwalne. Każdego dnia wita nas słoneczna pogoda i przyjemna bryza znad zatoki Tajlandzkiej. Kilkuminutowy deszcz zaskakuje nas może tylko raz. Wyczytuję, że jest to najsuchsza wyspa w prowincji Rayong. Po raz kolejny mamy szczęście, odpukać w niemalowane. Na południu wyspy znajdujemy niewielką restaurację z hotelem "Apache" - jest niemal pusto, ale  wyjątkowo, a jedzenie po prostu wyśmienite. Zauważam nawet pokój do wynajęcia na drzewie nad brzegiem plaży, niestety już zajęty. Może więc kiedyś. Szaleję z aparatem fotograficznym. I jeszcze tylko lot ze spadochronem przymocowanym liną do łodzi i czas wracać do rzeczywistości. Pobudka 3.30, przeprawa łodzią na ląd i 3 godziny jazdy samochodem na lotnisko w Bangkoku. I myśl, żeby tu kiedyś wrócić...

Łódź na wyspę Koh Samet. Na łodzi czekamy ponad godzinę nim odbijemy.
Ale to nic, nikomu się przecież nigdzie nie śpieszy. I to jest fajne.
 
Nasz kapitan.
Szalejemy.

             





"Apache"










Najlepsze jedzenie na świecie to właśnie tajskie. Curry zielone, czerwone, żółte,
 mleko kokosowe, no i oczywiście krewetki!
Zupa Tom Yam z makaronem ryżowym - uwielbiam!

I musi być deser - naleśnik z bananem i miodem.

Domek letniskowy na drzewie.









(Autor zdjęcia: Artur Osicki)



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szukaj na tym blogu